Zaiste, trudno jest rozpoznać ją w tłumie.
Masz dokładnie wyryte (w pamięci telefonu) rysy jej twarzy, przeszłe kolory włosów i sposoby ich ułożenia, ubrania i ich konfiguracje.
Ale nic nie poradzisz, że po prostu jej nie widać.
Rozlega się gong jakiś i plac momentalnie pustoszeje.
Zostaje tylko kilka stratowanych osób i ona, kurczowo trzymająca się gałęzi. Nadal na niej wisi, kiedy podchodzisz.
Bez wspomagania nie pamiętasz jak ma na imię, więc wahasz się między „hej” a „cześć”, gdy w końcu zgrabnie zeskakuje.
— Hej — lekko dyszy.
— Nie pomyślałem, żeby patrzeć po drzewach.
— W ostatniej chwili do niego dobiegłam! Co to w ogóle byli za ludzie?!
Wzruszasz ramionami i mamroczesz coś o psychologii tłumu i obcych zwyczajach. Bierzesz ją pod ramię i opuszczacie pośpiesznie plac zanim znów coś zabrzmi.
— To był pierwszy i ostatni raz kiedy losujemy współrzędne na randkę — mówi rozcierając dłonie.