Zanosi się na kolejną noc w strzemionach.
Wierzchowca, oczywiście, nikt nie pyta o zdanie. Bo nie jest pytaniem o zdanie poklepanie po szyi i powiedzenie: Czeka nas kolejna noc w strzemionach, mój drogi.
A po każdej nocy w strzemionach przychodzi nowy dzień. Tylko, że nowy dzień to nie jest to jaskrawie świetliste coś, co wita się o dziesiątej trzydzieści kawą i croissantem w narożnej knajpce. Nowy dzień to mdła szarość, która choć zdaje się zwiastować słońce, ciągnie się tak długo, że gdy wreszcie przebija się ono boleśnie przez kilometry jeszcze obcego horyzontu, oczy i usta bez wdzięczności ścinają się w kreski.
Zanosi się na kolejny dzień w strzemionach.