Chłopiec słodko wyglądał w teledyskach

i miał ładny głos, którego (z pomocą auto-tune) wydawała się nie imać mutacja. Śpiewał i śpiewał, i hitów było co niemiara.
Wszystkie piosnki umiał na pamięć, łącznie z tymi zapychaczami płyt, których nawet na youtube próżno było szukać.
Potem (lata potem) ze zgrozą stwierdził, leżąc na materacu w trzecim od lewej basenie swojej posiadłości, że nie pamięta swego dzieciństwa. Jedynie teksty piosenek.
Popłakał się z tego powodu w kilku programach (dwa były nawet na żywo), magazynach kolorowych i gdy mu ghost-writer pisał autobiografię. Ale tak naprawdę to myślał „uff”.
To nawet nie były złe piosenki, muzycznie. A teksty naprawdę były spoko.