Szliście szosą między jakimiś Beskidami

i zatrzymał się obok was wóz i pan góral-chłop skąpym słowem zaproponował podwózkę.
Akurat mieliście w plecaku butelkę wódki, z którą za bardzo nie mieliście co zrobić, więc hop!
Pan sieknął konia batem jakieś pół minuty później. Ciężko powiedzieć, dlaczego. Fakt, nie poruszaliście się dużo szybciej niż byście szli na piechotę, ale to chyba wynika ze specyfiki jazdy wozem po takim terenie.
Mija jakieś dziesięć minut i pan dalej napierdziela konia z niepokojącą regularnością. W tym samym czasie bawi was opowieścią o swoich krewniakach co wyemigrowali.
Żal wam konia, twierdzicie niemo. Ale głupio teraz zejść.
Wyjmujesz więc telefon, na szczęście jest w miarę zasięg, i puszczasz na youtube „Furmana” w wykonaniu Mazowsza i pana Jopka. Jak najgłośniej się da.
Panu rozświetla się twarz, nuci nawet trochę, co powoduje zmniejszenie częstotliwości sieknięć. Puszczasz więc znowu i znowu. Parę innych kawałków też. Jakoś tak się miło robi i wszyscy zapominają o rażonym, rzadziej przecież, koniu.
A na do widzenia pan nawet nie domaga się wódki!