A gdy już to wszystko stało się to nie do zniesienia,

na powierzchni Ziemi zrobiły się małe dziurki, przez które spokojnie wychodziły spore dżdżownice. Wychodziły trzymając się pionowo, tylko nieznacznie przechylając swe bezkręgowe przecież ciała. A gdy stały już na jakieś dziesięć centymetrów, otworzyły paszcze i zaczęły jeść. Powoli lecz nieuchronnie wpełzało w nie otoczenie. I trzeba było być naprawdę wielkiej wiary by ufać, że wyjdzie się, jak ziemia, po drugiej stronie.
No ale wszyscy i wszystko wyszli. Choć może nie do końca, albo trochę inaczej, bo przez jakiś czas było jakby sympatyczniej.