Był sobie wok.

Taki prawdziwy, zdolny oddać pełnię smaków orientu, solidny wok. Mała Basia smażyła na nim krewetki. Wok był podkurwiony, bo to były jakieś tanie krewetki z dyskontu. Małe, zbrylone i nie pachnące najlepiej.
— Pewnie, kurwa, cztery razy rozmrażane — myślał wok.
Mała Basia nie umiała smażyć nic innego, a i te krewetki przypalała. Czasem ktoś miał po nich srakę, ale po owocach morza zawsze się znajdzie taki, co ma srakę.
Oczywiście, wok z premedytacją przypalał te krewetki, nie mogąc poradzić sobie z podrzędną rolą do której został sprowadzony.
Pewnego dnia Basia poznała Przemka, który, okazało się, oprócz noszenia źle dopasowanych okularów, umiał jeszcze trochę gotować. Robił na woku mniej lub bardziej orientalne dania. Wszystkie, choć mało wyszukane, wychodziły całkiem nieźle. Wok był wdzięczny za odmianę.
Mała Basia zostawiła Przemka. Powiedziała Krysi, że się za bardzo mądrzył i jego krewetki wcale nie były takie smaczne. I jeszcze spytał, czy może wziąć woka.