Jakże podobny jest smród bezdomnych,

myślisz mijając.
W kieszeniach pocierasz chropowato o siebie własne, niezadbane palce.
Ciekawe jakie tamten ma dłonie. Wyobrażasz sobie rumiane, napęczniałe paluchy z czarnymi półksiężycami paznokci. Ale jakoś trudno przychodzi ci jeszcze dodać szorstkość i popękany naskórek.
I prawie osiągasz wieczną teorię, że suche dłonie to domena osób ze stałym dostępem do sanitariatów i środków czystości. Prawie, bo jakoś głębiej nie wydaje ci się to możliwe.
Gdybyś miał studentów, zaopatrzyłbyś ich w świeże torebki złotówek, prosto z poczty, i wysłał aby rozdawali je potrzebującym uważnie badając przyjmujące je członki.
I zapach, trzeba by jakoś dociec skąd bierze się tak podobny.
Z tego naukowego podejścia wyrywa cię zapach kebaba. Nie masz tu jak umyć rąk, popękania nie powiększą się. A gdy odbierasz kanapkę, dłonie śniadego pana lśnią zdrowym nawilżeniem.
 Hmm.