Kiedy czyta się o sobie, jest się w kilku miejscach na raz, w kilku postaciach. Delikatnie przenika się w treść, zastanawiając się nad jej prawdziwością. Rozdziela się na obrońców i prokuratorów, traci się sędziego. Motywacje ożywają i ciągle szepcząc zajmują miejsca obok. Żale wplatają się w materiał siedzeń i zaczynają od lekkiego swędzenia. Powoli, bardzo powoli narasta świadomość śmiertelności.
Do drżenia ręki doszedł przyśpieszony oddech. Pot.
W takich miejscach naprawdę nie można przestać czytać. Niezauważenie samemu staje się słowami, dopracowuje się je, zmienia całe akapity, rozdziały, a potem pisze od nowa. Przestaje istnieć cokolwiek poza książką, która musi, musi być właściwa. Ciało zawija się w jego własny opis. Myśli już dawno są w tekście i ktoś mógłby usłyszeć lekkie uderzenie zbyt ciężkiej książki spadającej z nieistniejących dłoni.
Tylko, że…
Podnosi oczy znad nagle ciemnego ekranu. Mruży je próbując dostrzec nazwę stacji. Już Plac Bankowy, więc szybko wstaje i przeciska między ludźmi do drzwi wagonu. Gdyby nie wyczerpana bateria, nie zdążyłaby wyjść.