Kiedy po czterdziestu latach wróciłeś
by odkopać z mchu dom dziadków, nie witał cię żaden potomek zwierząt twego dzieciństwa. Może to i lepiej, bo gdzieś na studiach ssaki zaczęły ci się mieszać i przestałeś odróżniać ich rasy. W pamięci o nich także.
W środku wszystko gnije, chyba w zwolnionym tempie, bo pasuje do wspomnień. Część mebli może nawet by się dało uratować. Część książek można by zamknąć w hermetycznej prawiewilgoci by gniły wiecznie.
Szkielet czegoś w dużym pokoju jeszcze niezupełnie jest szkieletem. Nie pachnie jak nic znajomego. Przykrywasz go kocem. To nie były takie złe wakacje, przekonywałeś się wiele razy. Na koc chrupiąco stajesz. Tak ze trzy razy.
Otrząsasz się. Nie jesteś tu dla zemsty, tylko po piece kaflowe. Ale może tego też nie odróżniasz.