No i fajnie, że dzieci, czy tam młodzież

trafiają cudownym sposobem do jakiejś magicznej krainy, gdzie wszystko jest lepsze niż na naszej żałosnej Ziemi — krajobraz dużo bardziej nowozelandzki, rośliny bardziej zielone, zwierzęta bardziej futrzaste, a niebo ma dużo ciekawszy kolor, albo przynajmniej widnieją na nim dwa słońca albo trzy księżyce. Naprawdę fajnie.
A tu nagle, ledwo gnojki zdążą oczy nacieszyć tymi różnicami, okazuje się, że trzeba iść na wojnę. I to nie jakąś zwykłą wojnę, że się, na przykład, komuś nagle przypomniało, że jednak tęskni za Krymem. Chodzi o taką wojnę, że jeśli te teleportowane tu dzieciaki nie chwycą za oręż, to niechybnie wszystkie trzy księżyce się spierdolą na ten cały słodki krajobraz i się skończy.
— Niezły fart, że trafiliście tu akurat teraz! — cieszy się napotkany sowoborsuk, czy tam inna elfia księżniczka.
No, mega.